Strona główna arrow Beskidy i Gorce 2002
Bieszczady - 2005
Redaktor: Anna Gasek   
03.02.2013.

 

Bieszczady

Z dziennika podróży 17.08.- 25.08. 2005

Image

 

Lutowiska – Ustrzyki Dolne – Równia – Hoszowczyk – Hoszów – Jałowe – Lutowiska

Ustrzyki Dolne

Z Lutowisk wyjechałyśmy o 8.50 autobusem do Ustrzyk Dolnych, tam chciałyśmy obejrzeć przebudowaną synagogę i kirkut, Bieszczady to przecież zawiła historia ludzi różnych wyznań. Niestety, synagoga całkowicie straciła swój charakter, czyli dobrze ją przebudowano, a kirkut… Żadna droga tam nie prowadziła. Poszłyśmy więc na szlak niebieski do Równi; po około pół godzinie drogi nagle pojawił się nowiutki drogowskaz kierujący do kirkutu.  Poszłyśmy w tamtą stronę, ale nie mogłyśmy nic dostrzec, dopiero wejście w chaszcze, pełne pokrzyw i ostów sięgających do ramion, ujawniło naszym oczom resztki połamanych i zagłębionych w ziemi macew. Widać było, że nikt nie dba o to miejsce, dlatego nasunęło się pytanie, na jaką okoliczność zrobiono taki ładny drogowskaz? Miejmy nadzieję, że po zrobieniu drogowskazu władze miasta zajmą się miejscem, do którego wskazuje drogę.
Image

 Równia

Wróciłyśmy na szlak do Równi, droga była przyjemna, ale błoto typowo bieszczadzkie, czyli odpowiednio lepkie i maziste.

Cerkiew w Równi powstała w I połowie XVIII wieku, cała jest drewniana, z kopułkami krytymi gontem, po prostu architektoniczny cukiereczek.

Image

Cerkiew w Równi

Hoszowczyk

Z Równi, drogą asfaltową szłyśmy około 3 km do Hoszowczyka, gdzie na wzgórzu stoi drewniana cerkiew kryta blachą, zbudowana w 1926 roku, kształtem nawiązująca do stylu huculskiego. Historia tego miejsca, jak to bywa na tych ziemiach, jest wyjątkowo zawiła. Po II Wojnie Światowej, od 1945 do 1951 roku, wieś była częścią Związku Radzieckiego. Było to związane ze złożami ropy naftowej znajdującej się na tych terenach, okazało się jednak, że ropy jest tak mało, że nie opłaca się jej wydobywać i roponośna część Bieszczadów wróciła do Polski, ale najpierw wysiedlono z niej całą ludność.

Image 

Cerkiew w Hoszowczyku

Hoszów

Z Hoszowczyka dalej asfaltową drogą dotarłyśmy do Hoszowa, gdzie na wzgórzu bardzo pięknie prezentuje się cerkiew z połowy lat trzydziestych XX wieku, w stylu narodowym ukraińskim. Budynek świątyni jest drewniany, kryty blachą od 1977 roku, kiedy to podczas remontu zmieniono pokrycie; wcześniej budowla była kryta gontem. W tym wypadku, całe szczęście, zmiana pokrycia dachu nie wpłynęła na wizualny odbiór całości, obecnie wygląda równie wspaniale.

Image

Cerkiew w Hoszowie

Jałowe

Po obejrzeniu cerkwi w Hoszowie ruszyłyśmy dalej do świątyni w Jałowem. Na mapie miałyśmy narysowaną zupełnie normalną drogę, ale w realu doprowadziła nas ona na prywatne podwórko. Poprosiłyśmy właścicieli o możliwość przejścia, bo już nie miałyśmy czasu i siły szukać innej drogi. Za podwórkiem weszłyśmy na wzgórze porośnięte zielskiem sięgającym tyłka i tak mozolnie przedarłyśmy się na szczyt, gdzie stała opuszczona i trochę zaniedbana cerkiew. Budowla pochodzi z 1903 roku, oczywiście została zbudowana na miejscu wcześniejszej, a podobno jeszcze wcześniej mógł stać tam zamek, a następnie dwór z zabudowaniami gospodarskimi. Dookoła budynku pięknie rozrósł się barwinek pospolity i tojad wschodniokarpacki, jak również przybysz z Ameryki Północnej - rudbekia naga, a jesienią całe wzgórze pokrywa się lilowymi kwiatami zimowitu jesiennego. To odludne, zapomniane miejsce z nieustaloną do końca historią posłużyło za kanwę opowieści „Jałowe wzgórze”. Legenda była skomplikowana, jej akcja obejmowała kilka wieków, dlatego tworzyłyśmy ją właściwie przez wszystkie wieczory tej wyprawy.

 

Lutowiska – Ustrzyki Górne – Połonina Caryńska – Brzegi (Berehy) Górne – Smolnik – Lutowiska

Image

Cerkiew w Smolniku

Połonina Caryńska

Z Ustrzyk Górnych wyruszyłyśmy czerwonym szlakiem na Połoninę Caryńską. W kasie biletowej nabyłyśmy sobie przewodnik po ścieżce dydaktycznej „Połonina Caryńska”, okazało się to wyśmienitym pomysłem, ponieważ wędrowanie stało się bardziej urozmaicone, a wiele widoków nabrało nowego znaczenia.

Na szczycie wiało strasznie i było zimno, a zejście do Brzegów Górnych to było błotne szaleństwo, bardziej strome odcinki szlaku były co prawda ubezpieczone poręczami, ale i tak było ostro.

Brzegi (Berehy) Górne

Po drodze mija się cerkwisko i cmentarz obecnie nie istniejącej wsi Berechy Górne. To niesamowite uzmysłowić sobie, że po wsi liczącej 500 mieszkańców i 100 domów, ciągnącej się 4 km wzdłuż drogi, pozostało jedynie kilka nagrobków. Trzeba oddać honor władzom Bieszczadzkiego Parku Narodowego, że odnawia te pozostałości, cmentarz w Berehach jest ogrodzony płotem takim, jaki był tutaj dawniej, otoczony jest cały cmentarz, a nie tylko tych kilka pozostałych nagrobków i oczywiście jest tablica informacyjna.

Smolnik

Na samotnym wzgórzu wśród starodrzewu stoi drewniana cerkiew zbudowana w 1791 roku, w stylu tzw. bojkowskim (archaicznym). Miejsce urokliwe, a budynek piękny; my trafiłyśmy na wymianę gontu.

 

Lutowiska – Ustrzyki Górne – Przełęcz Wyżniańska – Mała Rawka – Wielka Rawka – Krzemieniec (Kremenaros) – Ustrzyki Górne – Lutowiska

Wyjątkowo szybko i sprawnie autobusem i busem przemieściłyśmy się na przełęcz Wyżniańską.

Image 

W drodze między Rawkami

Mała i Wielka Rawka

Z przełęczy Wyżniańskiej przyjemna trasa, z bacówką po drodze, wiedzie na szczyty Rawek. Jak zwykle wieje tam niemożebnie, ale widoki piękne, a jak ktoś ma szczęście, to i Tatry można zobaczyć, ale to przy wybitnej widoczności, najlepiej jesienią i zimą podczas inwersji (czyli gdy na szczytach jest cieplej niż w dolinach).

Krzemieniec

Z Wielkiej Rawki schodzi się do przełęczy, a dalej niebieskim szlakiem na Krzemieniec (Kremenaros). Krzemieniec warty jest odwiedzenia, ponieważ w tym punkcie schodzą się trzy granice, obecnie: Polski, Słowacji i Ukrainy. Na szczycie znajduje się gustowny obelisk z herbami tych trzech państw. W nieodległej przeszłości (przecież jeszcze to pamiętam) na Krzemieniec szło się nielegalną ścieżką, a granice należały do Polski, Czechosłowacji i Związku Radzieckiego. Wtedy wejście na Krzemieniec było dodatkowo emocjonujące, a o obelisku nikt nawet nie myślał. Po dawnych czasach nawet ślad już nie został, słupki graniczne, które jeszcze kilka lat temu były przemalowane z radzieckich na ukraińskie, teraz zostały wymienione na nowe, chociaż ścieżka - dawniej nielegalna - teraz jako szlak wcale się nie poszerzyła, może tylko jest trochę głębsza.

Image

Tworzymy międzynarodowe połączenie (od słupka do słupka) na granicy na Krzemieńcu.

Niebieski szlak z Krzemieńca do Ustrzyk Górnych jest długi i nużący, jest dużo ziemnych schodów, kładek na bagnach, a potem 20 minut klepą (asfaltem) bez pobocza, ze śmigającymi samochodami.

 

Lutowiska – Stuposiany – Tarnawa Niżna – Dźwigacz Górny

Stuposiany

Droga piesza ze Stuposian do Tarnawy w upalny dzień nie przedstawiała się zachęcająco, cały czas klepą. Zatrzymałyśmy więc samochód osobowy, a następnie upchnęłyśmy się tam we cztery z worami. No cóż, mój wór był największy, więc jak go na sobie położyłam, to nic nie widziałam. W samochodzie rozmawiałyśmy z kierowcą o losach człowieka, które to czasami niosą go w nieznane strony. Nagle, 2 km przed Tarnawą, samochód się zatrzymał, kierowca wysiadł i poszedł do bagażnika, a gdy wrócił moje koleżanki zaczęły się śmiać, ja nic nie widziałam i nie mogłam odgadnąć, co się stało takiego zabawnego. Gdy w Tarnawie wysiadłam z samochodu, zobaczyłam, że teraz nasz kierowca występuje w sutannie i właśnie za chwilę będzie odprawiał mszę w tarnawskiej kaplicy, która zresztą mieściła się w barku.

 

 Image

W "bieszczadzkim worku"

Tarnawa Niżna

Dojechałyśmy w słynny worek bieszczadzki, za dawnych dobrych czasów miejsce niedostępne turystycznie, a tylko znane z opowieści bieszczadników, którzy chodzili tam z narażeniem życia i opowiadali cuda o latarniach w lesie i kutych bramach do rezydencji w środku puszczy. Teraz pełna swoboda, ale w Tarnawie czuje się ten „koniec świata”, stamtąd można tylko wrócić. Hotelik BPN „Nad Roztokami” to baraczek, ale schludny, czysty, a obsługa bardzo miła, jest też mini barek (bardzo dobre domowe jedzenie, pierogi ruskie 8 zł, z mięsem 10 zł), sklepik i kawiarnia, przy której rezyduje bardzo miła kotka lubiąca spać na mapach turystycznych.

Image 

W Tarnawie straszą resztki Igloopolu - była tu farma hodowlana na 1500 sztuk bydła, teraz budowle są po trochu rozbierane, ale nadal widać ten obłędny rozmach w tworzeniu rzeczy beznadziejnych w formie i treści.

Dźwigacz Górny

Następna minuta zadumy nad tą straszną chwilą, gdy z wsi liczącej 140 domów zostaje kilka nagrobków w kępie starych drzew.

 

Tarnawa Niżna – Bukowiec – Beniowa – Sianki

Image

W dolinie Sanu

Tego dnia miałyśmy dotknąć legendy, zobaczyć Błękitną Aleję, Grób Hrabiny, Źródła Sanu, te miejsca były niedostępne przez prawie 50 lat. Oczywiście z Tarnawy do Bukowca można się dostać tylko autem lub na nogach, my samochodu nie posiadamy, więc zostało nam dojście na piechotę. Niestety, droga asfaltem jest nużąca i w sumie przejście około 10 km tylko do Bukowca, czyli tak naprawdę do początku drogi, to byłby trochę za duży wysiłek. Całe szczęście, że ludzie z samochodami zawsze znajdą się w odpowiednim miejscu i czasie, tym razem zabrałyśmy się ze szczęśliwym tatusiem w kapeluszu krasnoludka i synkiem, podróżującymi po Bieszczadach w półciężarówce przerobionej na kamper. W Bukowcu od razu wyskoczył z krzaków do nas kot Lesio (leśny kotek) i przyłączył się do kompanii. Naszą przygodę w „bieszczadzkim worku”  rozpoczęłyśmy od Bukowca mając pod ręką przewodnik BPN „W dolinie Górnego Sanu” autorstwa Antoniego Derwicha.

Bukowiec

Następna na naszej drodze już nieistniejąca wieś. Mieszkańców wysiedlono w 1946 roku, a następnie w latach osiemdziesiątych XX wieku postanowiono zrekultywować grunty za pomocą materiałów wybuchowych. Dzisiaj o istnieniu wsi świadczy podmurówka cerkwi i trzy nagrobki na cmentarzu.

Beniowa

Idąc z Bukowca do Beniowej już z daleka można zobaczyć kępę starych lip, w której kryją się pozostałości cerkwi i cmentarza. Z cerkwi pozostały krzyże wieńczące kopuły, oraz kamienna chrzcielnica z wykutym motywem ryby. 

 Image

Gdy patrzyłyśmy na te pozostałości w idealnej ciszy otaczającej to miejsce, aż ciarki chodziły nam po plecach i tylko Lesio nic sobie nie robił z niesamowitej atmosfery tego miejsca i buszował w zielsku.

 Ścieżka przyrodniczo-historyczna wiodła nas teraz w stronę Sianek, ale Lesio odmówił nam swojego towarzystwa, chyba wiedział, że dalsza droga jest za trudna na nóżki małego kotka.

Sianki

Z Beniowej do Sianek podróż trwa około 1,20 h, mija się piękne łąki z mieczykiem dachówkowatym, ciemiężycą białą i lilią złotogłów (kwitnące w lipcu), można podziwiać bobrowe żeremia, ścieżka bywa błotnista nawet w upalne letnie dni.

Sianki w latach 30-tych XX wieku przeżywały swój rozkwit, mieszkało tam wtedy 1500 mieszkańców, a dla turystów było przygotowanych 2000 miejsc noclegowych w hotelach, pensjonatach, schroniskach i kwaterach prywatnych. Wieś była zelektryfikowana, a kolej dowoziła podróżnych do Lwowa i Wiednia. Sianki były kurortem konkurującym z Zakopanem. Wojna i lata powojenne, jak już się przekonałyśmy, całkowicie zniszczyły wieś po stronie polskiej. Część ukraińską, a wcześniej radziecką, ze stacją kolejową, można obserwować z punktu widokowego na Wierszku.

 Image

Widok na  ukraińskie Sianki.

Po stronie polskiej, od czasów wojny całkowicie bezludnej, pozostał tylko cmentarz z grobami hrabiostwa Stryjeńskich. To słynny „grób Hrabiny” - o nim to właśnie opowiadali ludzie Bieszczadów, którym udało się dotrzeć w ten zakątek w latach, gdy noga turysty nie miała prawa tutaj stanąć. Kilkaset metrów od cmentarza znajdują się ruiny podmurówki dworu, ale raczej nie wiele z nich można wywnioskować.

 Image

Tam, gdzie kiedyś były Sianki.

Z Wierszka idąc ścieżką dalej na południe po 30 minutach można dotrzeć prawie do źródeł Sanu, bo dokładnie chyba do pierwszego jego dopływu. A może San ma po prostu dwa źródła, to bardziej źródłowe znajduje się na terenie Ukrainy. W tym miejscu znowu człowiek zastanawia się nad losami ludzi i miejsc, które można zdmuchnąć szybko jak świeczki.

Z Sianek do Bukowca trzeba wrócić po swoich śladach i jest to dość męczące. W naszej drodze powrotnej spotkały nas dwie przyjemne niespodzianki: w Beniowej czekał na nas leśny kotek Lesio, który odprowadził nas z powrotem do Bukowca, a w Bukowcu czekał na nas szczęśliwy tatuś w czapeczce krasnoludka i zabrał nas samochodem do Tarnawy. Cała trasa z Tarnawy do Sianek i z powrotem jest do zrobienia „z buta” ale dla wybitnie chętnych, my byłyśmy niewymownie szczęśliwe, że nie musiałyśmy tego robić.Tak czy inaczej wyprawa do źródeł Sanu jest naprawdę warta nawet dużego zmęczenia.

 Image

Widok z cerkwiska w Beniowej.

Tarnawa Niżna – Muczne – Bukowe Berdo – Tarnica – Wołosate

Na drodze z Tarnawy do Mucznego nie jechały żadne samochody, więc 5 km przeszłyśmy piechotą. Po drodze minęłyśmy filary mostu kolejki do wywozu drewna (pozostałości przemysłowej historii Bieszczadów) oraz przydrożny krzyż, który wyglądał jak nagrobek. Ponieważ zbliżałyśmy się do miejsca, gdzie spędzali czas jedząc, pijąc i polując dawni prominenci, taka nam się ułożyła historia: stwierdziłyśmy, że to grób prominentnego myśliwego, ustrzelonego przez innego prominentnego myśliwego, całkiem przez przypadek. Oczywiście nie miał tu nic do rzeczy fakt, że ten ustrzelony wiedział o zdefraudowaniu pieniędzy KW (Komitetu Wojewódzkiego) PZPR przez tego, który trafił. Skłoniłyśmy się raczej do wersji, że miało to coś wspólnego z tym, że ustrzelony był rogaczem, a rogi przyprawiła mu żona właśnie z tym prominentnym myśliwym, który go ustrzelił, no, przecież każdy mógłby się w takiej sytuacji pomylić. Tak to sobie rozważając, doszłyśmy do Mucznego.

Muczne

Image

Hotel "Pod Bukowym Berdem"

Muczne słynie z okazałego hotelu „Pod Bukowym Berdem” wybudowanego w latach 70-tych dla prominentnych myśliwych. Ten dziwny wytwór architektoniczny stoi sobie w pięknych okolicznościach przyrody i teraz to trochę straszy. Opuściłyśmy to zadziwiające miejsce i ruszyłyśmy w stronę Bukowego Berda.

Bukowe Berdo

Malownicza i widokowa w normalnych okolicznościach grań Bukowego Berda, nas tym razem przywitała grzmotami i strugami deszczu. Z góry lała się na nas woda, ścieżka namiękała i bieszczadzkie błoto przyjaźnie oblepiało nam buciory, taka bieszczadzka rzeczywistość. Zejście do Przełęczy Goprowców było dość karkołomne w tych warunkach, ale zdarzyły się tylko dwie wywrotki z krótkimi błotnymi zjazdami, czyli nic szczególnego.

Tarnica 1346 m n.p.m. – najwyższy szczyt Bieszczadów

Na Tarnicę podchodziłyśmy w strugach deszczu, było to najbardziej mokre wejście na szczyt koronny, ale mimo tych niedogodności o 14.30 zdobyłyśmy najwyższy szczyt Bieszczadów. Nasze koleżanki Ania i Asia zakończyły swoją wędrówkę przez wszystkie górskie pasma Polski, druga Ania i Joanna musiały jeszcze na swoje zakończenie poczekać. Dla Ani i Asi były medale, był toast mlekiem w tubce, i pamiątkowe zdjęcia.

Image

Zejście do Wołosatego było mokre, śliskie i męczące, a Hotelik „Pod Tarnicą” okazał się mało przytulny, tak jak całe Wołosate okazało się zupełnie innym, raczej mniej sympatycznym „końcem świata”.

Rozpoczęłyśmy tę podróż w 1998 roku w Świeradowie Zdroju i Górach Izerskich, przez te siedem lat poznałyśmy siebie, wiele pięknych, ciekawych, a czasami zadziwiających zakątków naszego kraju, to był dobry tytuł dla takiej wspaniałej włóczęgi. Z koroną czy bez, po prostu dobrze jest sobie pochodzić.

 

 

Image    Image

 

Korzystałam ze strony  www.twojebieszczady.pl

 

Zmieniony ( 18.07.2013. )
 
następny artykuł »