Strona główna arrow O Siwejce, Kicyrce i szklarzu
Jałowe Wzgórze
Redaktor: Anna Gasek   
01.09.2013.

Pod koniec dnia z pewnym trudem dotarłyśmy do cerkwi w Jałowem. Lekko zaniedbany budynek, oddalony od udogodnień cywilizacji, wzgórze, na którym rosły tojady, barwinek pospolity i amerykańska z pochodzenia rudbekia naga, a jesienią podobno pojawiają się tam masowo zimowity jesienne. Wzmianki o prawdopodobnym umiejscowieniu na tym wzgórzu zamku i później dworu, ale jednak nie do końca wyjaśniona historia tego miejsca, przeobraziły się w legendę.

Jałowe wzgórze

Był rok 1340. Król Polski, Kazimierz zwany później Wielkim, oprócz przerabiania kraju z drewnianego na murowany, czynił jeszcze wiele podbojów, sercowych również, i o te podboje, sercowe głównie, był bardzo zazdrosny. Właśnie spodobała mu się piękna, złocistowłosa Sonka. Niestety Sonka była już zapatrzona ze wzajemnością w Ziemowita, budowniczego murowanych zamków. Królowi bardzo nie podobały się te umizgi i denerwował się okrutnie, próbując rozdzielić młodych. W końcu Sonka i Ziemowit postanowili zejść z oczu królowi i uciec w niedostępne krainy.

Image

Pojechali na południowy wschód w lesiste góry, gdzie dużo było dzikiego zwierza, a mało ludzi. Podobały się uciekinierom te dziewicze góry, a gdy Ziemowit zobaczył całkiem łyse wzgórze wśród zwartego lasu, od razu stwierdził, że tu będzie ich miejsce na ziemi, a na szczycie bezleśnego pagóra stanie obronna warownia. Zamek był nieduży, ale idealnie dopasowany do terenu, solidnie zbudowany i wspaniale się prezentował. Sonka i Ziemowit żyli sobie szczęśliwie i nawet zapomnieli o królu i jego gniewie w tym zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu.

Król Kazimierz jednak pamiętał. Ucieczka młodych była dla niego osobistą zniewagą i tu przydomek Wielki traci trochę swoją wielkość. Władca wysłał za parą uciekinierów komandosów spod ciemnej gwiazdy, którzy mieli rozprawić się z niewdzięcznikami. Szukali ich długo, bo niełatwo było znaleźć dwoje ludzi (przecież nie mieli kart kredytowych ani telefonów komórkowych), ale w końcu zobaczyli samotny, po mistrzowsku zbudowany i ufortyfikowany zameczek i od razu poznali rękę mistrza Ziemowita. Postanowili zdobyć zamek siłą oręża, ale oparł się ich atakom. Wtedy zadziałali podstępem. Jeden z łotrów przebrał się za wędrownego sprzedawcę różności i udał się do twierdzy. Tam przyjęli go chętnie, bo rzadko do zamku na Jałowej Górze zaglądali goście. W tym czasie Sonka była przy nadziei i Ziemowit ucieszył się, że kupi żonie prezent. Wędrowny sprzedawca miał w swojej ofercie piękne jedwabne wstążki z dalekiej Samarkandy, a jedna z nich była szczególnie urokliwa, na dodatek w ulubionym przez Sonkę kolorze lila.

Image

Ziemowit natychmiast kupił wstążkę, ale gdy tylko jej dotknął, zasłabł. Zrobił się tumult i zamieszanie, a kupiec niepostrzeżenie się ulotnił. Wstążka której dotknął Ziemowit była nasączona silną trucizną z tojadu (pięknej, ale niebezpiecznej rośliny), więc nieszczęsny szybko pożegnał się z tym światem. Po śmierci męża Sonka była przerażona, a zbóje już dobijali się do bram warowni. Obrona bez dowódcy była niewykonalna, dlatego kobieta zabrała wierną załogę i pod osłoną nocy uciekła z zamku, rozsypując za sobą na zbocza jałowego wzgórza prochy ukochanego małżonka, aby pozostał w miejscu, które sobie wybrał.

Sonka została sama, bez męża i domu z dzieckiem, które rozwijało się pod jej sercem. Kobieta była zrozpaczona i w desperacji postanowiła wrócić do króla Kazimierza i prosić go o opiekę. Król  w zaistniałej sytuacji okazał swoją wielkość, wybaczył Sonce, przyjął ją na swój dwór i otoczył troską, dzięki temu przyszła matka mogła następne miesiące spędzić w spokoju i dobrobycie.

Nadszedł październik pół roku później, Sonka powiła zdrowego synka, któremu na chrzcie dano imię jego ojca, Ziemowit. Mały Ziemowit rósł jak na drożdżach, lubiany był przez cały dwór, a szczególnie przez samego króla, który chcąc wynagrodzić mu utratę ojca, pozwalał mu na bardzo wiele. Chłopak był uroczy, ale psotnik. Sam wyrabiał sobie kolorowe farbki i malował na ścianach królewskiego zamku różne zabawne obrazki. Dorośli trochę się irytowali, ale tak naprawdę podobały im się malowidła, a Ziemowita przezwali Barwinkiem.

Image

W tym samym październiku w którym na świat przyszedł Ziemowit zwany Barwinkiem, zbocza Jałowej Góry, na które spadły prochy jego ojca, rozkwitły pięknymi lilowymi kwiatami. Okoliczna ludność była zdziwiona, ponieważ na tej górze nic nigdy nie rosło, a teraz, gdy cała przyroda szykowała się już do zimowego spoczynku, to na niej właśnie nagle zakwitły kwiaty. Ludzie od razu odgadli, że były to kwiaty Ziemowita w ulubionym przez jego żonę Sonkę kolorze lila. Wiele lat później, gdy pamięć o tragedii na Jałowej Górze zatarła się w ludzkiej pamięci, a zamek popadł w ruinę, ludzie zmienili nazwę kwiatów na zimowity, czyli kwiaty witające zimę.

Potomkowie Ziemowita systematycznie przekazywali materiał genetyczny wraz z imionami Ziemowit Barwinek.

I tak nastał wiek XIX. Wielki zryw niepodległościowy porwał Ziemowita Barwinka XX w objęcia wielkiej armii Cesarza Napoleona. Po klęsce pod Moskwą Napoleon wracał do Marii Walewskiej przez Łowicz, Łęczycę i Kiernozię, a Ziemowit Barwinek XX przez Uherce Mineralne dla wyleczenia odmrożeń i rany kłutej. Podleczywszy obrażenia młodzieniec postanowił odnaleźć ziemię przodka czyli Jałową Górę, o której opowiadano w rodzinie od pokoleń. Był październik, liście z buków opadły „masłem na dół”, świat był cały w brązach, zima szykowała się do ataku, a jedno pozbawione drzew wzgórze pokryte było woalem lilowych kwiatów.

- To tu! wykrzyknął.

- Too, tuu, odpowiedział mu wiatr.

- To tutaj, dawno temu stał piękny zamek – powiedziała stara babka bajarka – ale kto to wie do kogo należał?

- To ziemia mojego przodka, zostaję tu – rzekł Ziemowit Barwinek XX.

Image

I został, a na Jałowym wybudował dwór, młyny i tartak.

Następne lata to znowu walka z zaborcami i zrywy narodowe, które przysporzyły rodzinie ran i długów. Dlatego Ziemowit Barwinek XXII musiał uchodzić z kraju, aż znalazł się na Alasce, żeby ukopać trochę złota. Na Alasce zamieszkał u bardzo porządnej rodziny grekokatolików. Byli to Ukraińcy zesłani przez cara, a później sprzedani razem z Alaską, Amerykanom. W domu Sianopatożnych mieszkała piękna wychowanica Rudbekia, jej niecodzienna uroda zwróciła uwagę Ziemowita Barwinka. Okazało się, że Rudbekia była córką wodza Indian porwaną przez poszukiwaczy złota, dyletantów. Ignoranci myśleli, że porywając córkę wodza z innego plemienia, dostaną za nią od Atabasków z Alaski, złotonośne działki. Niestety alaskańskich Atabasków zupełnie nie interesowało co stanie się z córką jakiegoś wodza z Kaliforni i nie mieli zamiaru pertraktować z porywaczami. Rudbekia wylądowała więc w pierwszej zaspie, gdzie znaleźli ją Sianopatożni i przygarnęli. Ziemowit Barwinek i Rudbekia od razu przypadli sobie do gustu.

Image

Po niedługim czasie wzięli ślub w cerkwi (to był jedyny dostępny kościół) i oboje stali się unitami, żeby pogodzić katolicki obrządek wschodni i zachodni. Ziemowit Barwinek XXII pracował ciężko, kopał wytrwale i wreszcie znalazł złoto. Spełniło się marzenie Ziemowita Barwinka, razem z Rudbekią wrócili do Jałowego, odbudowali dwór, a na miejscu zamku postawili w 1903 roku piękną drewnianą cerkiew.

Historię rodu do dzisiaj można odczytać, ale trzeba umieć patrzeć niekonwencjonalnie, nam się to udało.

A nprawdziwi bohaterowie tej legendy to:

 Zimowity. Fot. A. Gasek.

zimowity;

 

 Barwinek. Fot. A. Gasek.

barwinki;

 

 Rudbekia. Fot. H. Galera. 

 rudbekie.

 Image    Image

 

Zmieniony ( 05.09.2013. )
 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »