Strona główna arrow Cz. II Babia Góra - Rytro
Cz. I Ustroń - Babia Góra
Redaktor: Joanna Gawryś   
11.11.2011.

powrót na Główny Szlak

Główny szlak beskidzki - część I

Ustroń - Babia Góra (Beskid Śląski i Żywiecki)

(2010)

Image

Rys. Joanna Gawryś.

 

Widok na Stożek Wielki. FOt. J. Gawryś.

Widok na Stożek Wielki.

Ustroń – Czantoria – schronisko pod Soszowem – schronisko pod Stożkiem Wielkim

Nasz szlak zaczyna się w Ustroniu przy dworcu kolejowym, wspina się na Równicę, schodzi znów do miasta i mozolnie wdrapuje się na Czantorię pod krzesełkowym wyciągiem. Nasza kwatera leży tuż przy dolnej stacji tegoż, zaczynamy więc wędrówkę nieortodoksyjnie i bezczelnie– nie dość, że rezygnujemy z usianej knajpkami Równicy, to jeszcze na Czantorię wjeżdżamy kolejką. Oglądając sobie z góry stromą, biegnącą pod wyciągiem ścieżkę, jesteśmy  zadowolone z decyzji.

Widok na wyciąg na polanę Stokłosicę pod Czantorią. 

Wyciąg krzesełkowy na polanę Stokłosicę pod Czantorią.

Ale potem trzeba już ruszyć naprawdę, na własnych nogach. Kolejka dowiozła nas do polany Stokłosicy, na samą Czantorię idzie się stamtąd około pół godziny. Na wierzchołku płatny wstęp na wieżyczkę widokową, stragany, gwar; jednak gdy tylko oddalimy się od szczytu, robi się cicho i spokojnie. Wędrujemy ładną trasą wśród lasów i łąk do schroniska Soszów, gdzie serwowane są godne uwagi smakołyki z borówkami.

Image 

Schronisko Soszów.

Dalej trasa na  Cieślar – urocza, wśród pól, stosunkowo łagodna, choć w upale idzie się żmudnie. Lesisty Stożek kształt ma zgodny z nazwą, więc wchodzi się nań stromo, ale niedługo. Sam szczyt znajduje się już za czeską granicą, ale bliziutko, o kilka minut drogi, my zaś zanocujemy w schronisku PTTK „Stożek”. Nasz pokoik jest dwuczęściowy, czyli właściwie to apartament – cóż, że malutki? W części pierwszej nie ma okna, za to mieszczą się dwa piętrowe łóżka. Okno jest w ‘saloniku’, gdzie znajdujemy stolik, krzesła i miejsce na plecaki. Wbrew pozorom to dość wygodny lokal, chociaż brak światła dziennego w „sypialni’ trochę przeszkadza.

 Stożek Wielki przed atakiem szczytowym. Fot. A. Gasek.

Stożkowaty Stożek Wielki przed atakiem szczytowym. Fot. A. Gasek.

 

Pod Stożkiem – przełęcz Kubalonka -  przełęcz Szarcula – schronisko na Stecówce – Przysłop pod Baranią Górą 

Widok spod schroniska na Stożku.

Poranny widok spod schroniska na Stożku.

Spod Stożka wędrujemy śliczną, niezbyt męczącą trasą, mijając po drodze, rzadkie w Beskidach, formacje skalne. Widok spod nich to podobno jedna z najciekawszych panoram na szlaku. Potem długi kawał w dół, lasem, którego wielką ozdobą jest gęsta, jedwabista trawa.

Droga ze Stożka na Kiczory.

Na trasie ze Stożka na Kiczory.

Image 

Droga na Baranią Górę.

Przy przełęczy Kubalonka przyjemności się kończą, trzeba przebyć kawałek skrajem szosy, na szczęście niezbyt długi. Na przełęczy Szarcula odbijamy w las, klucząc wśród skałek i wkrótce jesteśmy przy schronisku na Stecówce. Nie prezentuje się ono najlepiej (zwłaszcza, że trwa jakiś remont), za to serwuje niezłe posiłki. Warto natomiast zerknąć na stojący opodal  drewniany kościółek Matki Boskiej Fatimskiej. Potem trzeba się trochę powspinać, żeby dotrzeć na Przysłop pod Baranią Górą. Budynek schroniska to niewiarygodny w tym miejscu okaz z epoki późnego Gierka.

Schronisko Przysłop pod Baranią Górą. Fot. J. Gawryś. 

Schronisko Przysłop pod Baranią Górą. Fot. J. Gawryś.

 

Przysłop pod Baranią Górą  - Koniaków – Milówka – Węgierska Górka

W górach po burzy. Fot. J. Gawryś. 

W górach po burzy. Fot. J. Gawryś.

O piątej rano rozlega się grzmot i od tego czasu pioruny walą, a schronisko pogrąża się w ciemnych chmurach. W tych warunkach postanawiamy nie pchać się na najwyższy szczyt w okolicy, w dodatku zwieńczony metalową wieżyczką. Gdy burza trochę się uspokoi, schodzimy ku miejscowości Węgierska Górka. Na szosie na skraju Koniakowa orientujemy się, że na autobusy nie ma co liczyć , zwłaszcza, że przystanek jest tylko w jedną stronę (przeciwną). Człapiąc szosą próbujemy łapać autostop – ciekawe, kto weźmie trzy bardzo mokre wielbłądy z wielkimi plecakami i w pelerynach. Poszczęści nam się dopiero po dłuższym czasie w miejscu o nazwie Oszczęście – dobra dusza zabiera nas do Milówki, skąd już łatwo dotrzeć do Węgierskiej busem.

Węgierska Górka okazuje się czymś w rodzaju centrum zbójnictwa beskidzkiego;  wzdłuż głównej ulicy stoi szereg najznamienitszych zbójców o ponurych gębulach i tablica opisująca ich proceder w dawnych wiekach.

Zbój beskidzki.  Zbój beskidzki.

Zbój beskidzki.  Zbój beskidzki.

Zbój beskidzki.  Zbój beskidzki.

Zbóje beskidzkie. Fot. J. Gaczyńska.

 

Węgierska Górka –Barania Góra – Węgierska Górka

Ciemne chmury nad Węgierską Górką. Fot. J. Gawryś.

Ciemne chmury nad Węgierską Górką. Fot. J. Gawryś.

Żal nam tej Baraniej Góry – głupio zostawiać za sobą taki ważny element szlaku niezdobyty. Decydujemy więc zostać w Węgierskiej Górce dłużej i wejść na Baranią  na lekko – w górę czerwonym szlakiem (którym wczoraj zeszłybyśmy, gdyby nie pogoda), w dół kawałeczek zielonym, później czarnym.

W drodze na Baranią Góę. Fot. J. Gawryś.

Miła polanka w drodze naBaranią Górę. Fot. J. Gawryś.

Idziemy lasem, dość stromo, później trawiastymi halami, łagodniej; trzeba pilnie śledzić oznaczenia szlaku, bo bywają niejasne i raz zwodzą nas na niezłe manowce. Sama Barania Góra, choć objęta rezerwatem, sprawia ponure wrażenie, porośnięta wyłysiałymi świerkami – wygląda to na katastrofę ekologiczną – i chyba nas nie lubi, bo na pół godziny przed szczytem zsyła na nas ulewę, gradobicie, a co gorsza, burzę.

 Barania Góra. Fot. A. Gasek.

Barania Góra prezentuje się ponuro. Fot. A. Gasek.

Kiedy ta ustanie, uda nam się wreszcie dotrzeć na czubek. Widoki owszem, owszem, z wieżyczki pewno jeszcze lepsze, ale na nią nie mamy odwagi się zapuszczać wobec pomrukujących jeszcze w oddali gromów. Zejście, choć na początku malownicze, dłuży nam się niemiłosiernie, bo okazuje się, że to była tylko krótka przerwa w laniu i waleniu po okolicy piorunami. Staramy się czym prędzej dotrzeć do bezpiecznej bazy; nie wprawia nas więc w lepsze humory droga przez rozległą polanę całą usłaną ściętymi świerkami i ich gałęziami – trzeba przez nie przełazić, wspinać się, uważać, żeby noga nie wpadła w jakąś dziurę (podłoża spod gałęzi nie widać), a wszystko w pelerynie, w strugach deszczu. Najlepszą techniką okazało się wybieranie długich pni, które ułożyły się wzdłuż właściwej osi i przechodzenie po nich jak po równoważni. Na szczęście ścięte drzewa z oznaczeniami szlaku padły malunkiem do góry… toteż przynajmniej się nie zgubiłyśmy na upiornej polance.

Image

Szczyt Baraniej Góy zdobyty, ale trzeba jeszcze zejść...

Burza nad Baranią Górą. Fot. A. Gasek. 

...a wkoło krążą czarne chmury. Fot. A. Gasek.

Gdy docieramy do naszej Węgierskiej Górki, rzeka Soła jest niepokojąco dużo większa i szybsza niż rano, a ulicami płyną strumienie.

 

Węgierska Górka – Koniaków – Węgierska Górka

Po półdniowym systematycznym namakaniu nasze buty i inne elementy wyposażenia są przemoczone, a my dosyć wymęczone wczorajszą wyprawą. Trzeba to i owo wysuszyć, zostajemy więc nadal w gościnnej Górce… Ale, by nie tracić czasu, wybieramy się z wizytą do Koniakowa. Choć to niedaleko, połączeń autobusowych brak. PKS-y docierają najdalej do Kamesznicy i zawracają. Między nią a Koniakowem leży kilkukilometrowej długości autobusowa ziemia niczyja  Toteż z Kamesznicy idziemy dalej szosą, co jest męczące, bo to całkiem stroma trasa.

W Koniakowie oczywiście oglądamy to, co najsławniejsze - koronki w Izbie Pamięci Marii Gwarek. Jak się tu dowiadujemy, tutejsze koronkarstwo zaczęło się od tego, że każda panna szykując sobie czepiec małżeński (który przecież miała nosić całe życie), starała się wydziergać jak najpiękniejsze, niepowtarzalne czółko. Rzeczywiście, pomysły na motywy – roślinne i nie tylko – są niezliczone, a dziś z koronek wyrabia się serwetki, bluzki, suknie ślubne i co kto sobie zamarzy, nawet męskie stringi.

Serwetki z Koniakowa. Fot. A. Gasek.

Koniakowskie koronki. Fot. A. Gasek.

Czółka z koniakowskiej koronki. Fot. A. Gasek. 

Zabytkowe czółka z koniakowskiej koronki. Fot. A. Gasek.

Oczywiście powrót autobusem jest także niemożliwy, więc wracamy autostopem, przez powywijany jak agrafka nowiutki wiadukt pod Milówką.

 

Węgierska Górka – stacja Słowianka – przełęcz Pawlusia – Hala Rysianka – Hala Miziowa

Droga ku Hali Rysiance. 

Wreszcie wracamy na nasz czerwony szlak – na tej trasie trzeba go pilnować, bo znów może zmylić. Wychodzimy z miasteczka i wspinamy się na górkę Grapę, potem stopniowo coraz wyżej, do stacji turystycznej „Słowianka” (zapewnia skromne noclegi i sklepik). Ładnie tutaj, trasa bardzo urozmaicona, idzie przez łąki, zagajniki i lasy, a kawałek za „Słowianką” – ostro pod górę przez skrzypiący las na Romankę, potem przez rozległe hale do ładnego  schroniska „Rysianka”, które ma zawiłą i ciekawą historię. Trochę się martwimy, czy zdążymy przed zmrokiem do kolejnego schroniska,  na Halę Miziową – według rozkładu to 2 godziny drogi, najpierw po płaskim, potem przez garbki Trzech Kopców, Palenicy i Munczolika; nam z naszymi dużymi plecakami zawsze trzeba więcej czasu. Ale podane w „Rysiance” pierogi z serem i jagodami (oba składniki w każdym pierogu!) dodają nam sił, tak, że już po półtorej godziny dostrzegamy przed sobą wielkie schronisko i jesteśmy w bazie na długo przed zachodem słońca.

 Schronisko na Hali Miziowej. Fot. J. Gaczyńska.

Schronisko na Hali Miziowej. Fot. J. Gaczyńska.

 

Hala Miziowa – przełęcz Glinne – Jaworzyna - Mędralowa –przełęcz Klekociny 

Nasz przewodnik (R. Szewczyk, Szlakiem Beskidzkim, MUZA 2008) trochę nas nastraszył. Nie dość, że przewidziana na dziś trasa ma być „dość wyczerpująca” i „mało urozmaicona widokowo” , to jeszcze ma strasznie zębaty profil – dużo stromych wejść i zejść i jest diabelnie długa. Trochę nas to niepokoi.

Kwitnące goryczki. Fot. A. Gasek.

Kwitnące goryczki. Fot. A. Gasek.

Tuż przy schronisku szlak trochę kołuje, niejasne oznaczenia – a może nasze niewyspanie - sprawiają, że zataczamy kółko i znów stajemy u drzwi schroniska. Potem jest jednak nieźle, dość długo w dół i w dół lasem. Na przełęczy Glinne jest przejazd przez granicę, autobusy, budki z jedzeniem. Po przecięciu szosy należy wdrapać się na bardzo stromy garbek, na szczęście tylko krótki odcinek ma zabójcze nachylenie, potem jest łagodniej. Ani się oglądamy, jak góra o nazwie Student zostaje zaliczona. W lesie rośnie dużo goryczek, a drwale palą gałęzie, żeby zapobiec rozprzestrzenianiu się szkodników. Na Jaworzynę faktycznie dość męczące podejście, po nim drugie od przełęczy Głuchaczki (gdzie znajduje się baza namiotowa) na Halę Mędralową. Pod koniec dnia dochodzimy jednak do wniosku, że nie było tak źle, jak groził przewodnik, a trasa jest całkiem ładna, tylko naprawdę długaśna. I dlatego – a także z powodu psującej się pogody – na rozstaju na Przełęczy Jałowieckiej Południowej podejmujemy decyzję: zamiast według planu podążać na Markowe Szczawiny, schodzimy na szlak zielony, by przed zmrokiem dotrzeć do – bliżej położonego – prywatnego  schroniska Zygmuntówka na przełęczy Klekociny. Nie jest to jednak wariant optymalny – w Zygmuntówce wszystkie miejsca były zajęte przez grupę oazową i gospodarze wynaleźli nam coś w pokoiku przeznaczonym do remontu, ale nie zawsze można mieć tyle szczęścia, nie rezerwując miejsc wcześniej.

Przełęcz Klekociny – Mała Babia Góra – Babia Góra – przełęcz Krowiarki – Zubrzyca

Image

Babia Góra w całej okazałości.

Przed nami Babia Góra, jeden z moich ulubionych szczytów. Wracamy do czerwonego szlaku, ale nie na długo, ten bowiem jest zamknięty na odcinku od Fickowych Rozstajów do Markowych Szczawin. Podobno nikt się tym nie przejmuje, wszyscy chodzą po osuwisku  - a my uczciwie omijamy to miejsce, podążając za szlakami zielonym i niebieskim. Warto! Trasa wiedzie przez Małą Babią Górę, która jest bardzo przyjemnym wierzchołkiem. Strome podejście po jagodowym zboczu, garbek, który niesłusznie wzięłyśmy na szczyt, przełączka i właściwy szczyt – na nim mniej ludzi i zamieszania niż na większej siostrze, a widoki, bujna roślinność i kosodrzewinowa atmosfera zdecydowanie godne uwagi.

Mała Babia Góra widziana z Wielkiej. Fot. J. Gawryś. 

Mała Babia Góra widziana z Wielkiej. Fot. J. Gawryś.

Potem trzeba zejść na przełęcz Brona i z niej wspinać się pracowicie i mozolnie jeszcze przez jakąś godzinę – za to w tak bajecznej scenerii, że wynagradza to wszelkie trudy.  Babia Góra, masywna i majestatyczna, jest nam bardzo łaskawa; funduje nam wspaniałą pogodę i widok olśniewający na Tatry i Jezioro Orawskie. Dziwnie jest tylko z pustych szlaków wpaść znów w ludzki gwar i rwetes, bo tutaj turystów nie brak. Pewnie, najprzyjemniej być z górami sam na sam, ale trzeba się nimi też umieć dzielić.

Na zboczach Babiej Góry. Fot. J. Gawryś.

Na zboczach Babiej Góry. Fot. J. Gawryś.

Jezioro Orawskie - widok z Babiej Góry. Fot. J. Gawryś. 

Jezioro Orawskie - widok z Babiej Góry. Fot. J. Gawryś.

No, a dalej już długie, długie zejście aż do przełęczy Krowiarki. Stan na rok 2010 jest taki, że z przełęczy Krowiarki nie ma żadnego transportu autobusowego! Obecnie nie jeżdżą tam już ani PKS-y, ani prywatne busy, choć jeszcze stoi wiata przystanku. Jeśli nie ma się samochodu na tutejszym parkingu ani znajomych, z którymi umówiliśmy się, że po nas podjadą, to można maszerować kolejnych około 6 kilometrów do Zubrzycy (w jedną stronę) lub do Zawoi (w drugą), ewentualnie liczyć na autostop.

W Zubrzycy, mocnym babiogórskim akcentem, kończymy tegoroczną wędrówkę czerwonym szlakiem beskidzkim. W przyszłym roku pójdziemy dalej!

Mleczna droga? Fot. J. Gawryś. 

 

Image

Image 

Zmieniony ( 21.08.2016. )
 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »