Strona główna arrow Ziemia Święta
Droga ku Cerro Torre
Redaktor: Joanna Gaczyńska   
05.04.2010.

O wędrówce nową drogą ku Cerro Torre.

Widok na Cerro Torre o wschodzie słońca to klejnot w koronie spełnionych marzeń. Nie łatwo było tam dotrzeć, ale „z małą pomocą naszych przyjaciół” wszystko stało się łatwiejsze. Namiot pożyczył Piotr, kuchnię Kaśka. Ewa pomogła znaleźć najlepsze miejsca w samolocie. Naprawdę dzięki pomocy, ale też i radom przyjaciół wszystko staje się łatwe i proste. Muszę przyznać, że zastanawiałam się czy sprostam trudom tej drogi. Chodzę po górach, ale zwykle z małym plecakiem, już nie pamiętam, kiedy to ostatni raz spalam w namiocie na górskiej wyprawie. Choć mam spore doświadczenie w kempingowaniu, i to już od czasów rodzinnych wakacyjnych wyjazdów do Kątów Rybackich, to jednak nie wiedziałam, czy tym razem dam radę. Ale Piotr radzi zabrać namiot i nocować na polach namiotowych w górach, właśnie dla tych widoków o wschodzie słońca. I dziś powiem, że warto było posłuchać jego rady.   

 

Cerro Torre o wschodzie słońca. Fot. Anna Gasek.

Mirador Maestri. Cerro Torre o wschodzie słońca w zasłonie z mgły. Fot. Anna Gasek.

Cerro Torre (3102 m n.p.m.) jest jednym z dwóch najsławniejszych szczytów w Parku Narodowym Los Glaciares w argentyńskiej części patagońskich Andów. Tym drugim jest Monte Fitz Roy (3405 m n.p.m.). Oba te szczyty możnazobaczyć, jeśli ma się szczęście, już z drogi wiodącej do parku oraz z placu przed punktem informacyjnym dyrekcji parku w El Chalten.

 

Cerro Torre i Fitz Roy. Fot. A. Gasek.

Z drogi do El Chalten. Ten gruby to Fitz Roy, a ta cienka igiełka to Cerro Torre. 

W Parku Narodowym Los Glaciares wędrować można wiele dni. Szlaki są dobrze oznaczone. Na trasie nocować można na wyznaczonych polach namiotowych. Pola te są skromne, ale przeważnie usytuowane w lesie i dobrze chronione przed wiatrem. Wodę można czerpać z potoków i jezior. Jest zdatna do pica. Śmieci trzeba zawsze zabierać ze sobą. Toalety to tylko domek z serduszkiem. Co trzeba podkreślić na plus dla dyrekcji parku, to informacja, którą witają tu wszystkich turystów przyjeżdżających do El Chalten autobusami rejsowymi. Autobus, zanim dowiezie do stacji końcowej, zajeżdża pod budynek dyrekcji parku na przygotowaną specjalną prezentację o historii, przyrodzie oraz o warunkach i zasadach wędrowania w górach. Prezentacja jest w języku angielskim lub hiszpańskim, do wyboru. Każdy dostaje mapę z wyznaczonymi trasami. Wstęp do parku w El Chalten jest bezpłatny.

 

tablica informacyjna na polu namiotowym. Fot. Joana Gaczyńska.

 Tablica informacyjna z pola namiotowego Laguna Capri. Fot. J. Gaczyńska.

 

Namiot w lesie. Fot. A. Gasek. 

Widok na namiot w lesie. Pole namiotowe Laguna Capri.Fot. A. Gasek.

 

Trasa minimum, która zajęła nam cztery dni, to:

- trasa z El Chalten do Laguna Capri, gdzie już pięknie widać majestatyczną łapę Fitz Roya;

- następnie z Laguna Capri do Campamento Poincenot;

- potem z Poincenot drogą nad jeziorami Matki i Córki do Campamento de Agostini nad Laguna Torre (skąd już powinno być widać Cerro Torre),

- no i powrót do El Chalten.

Trasę tę można pewnie przejść szybciej. Nasze przejścia jednak zawsze trwały dłużej niż te wyznaczone na drogowskazach. Nie spieszyłyśmy się specjalnie. Dużo czasu poświęcałyśmy na odpoczynek oraz na poznawanie patagońskiej roślinności, co dzięki zakupionej przez Ankę i noszonej w plecaku „Florze Patagonii” było niezwykle pouczające.

Empetrum rubrum. Fot. A. Gasek.

Czerwone koraliki to bażyna czerwona Empetrum rubrum. Fot. A. Gasek.


Sporo czasu zajmuje dojazd do samego El Chalten. My jechałyśmy autobusem firmy „Chalten Travel” z El Calafate do El Chalten. Wyjazd z Dworca Autobusowego w El Calafate o godz. 7.20. Dojazd do El Chalten około godz. 12.00. Autobusy firmy „Chalten Travel” mają swój końcowy przystanek w El Chalten przed schroniskiem Rancho Grande. Stąd już tylko chwila i jest się na trasie w górach.

***

Wracam myślą do tego właśnie dnia, w którym tak długo oglądany w domowym zaciszu i czasami mało realny punkt na mapie stał się rzeczywisty. Staram się usilnie przypomnieć, jakie pierwsze wrażenie wywarło na mnie El Chalten. Spokój i cisza? Ustrzyki Górne po sezonie? Ludzie, którzy przyjechali z nami autobusem, szybko gdzieś zniknęli. Jedni w schronisku, inni zostali zabrani przez czekającą tu już na swoich klientów obsługę nieco bardziej luksusowych pensjonatów. El Chalten to naprawdę mała miejscowość. Jest tu trochę miejsc do spania i jedzenia, agencje trekkingowe, poczta, sklep i posterunek policji. Ludzie snują się tu spokojnie. Nie jest jeszcze po sezonie, ale czas nieubłaganie idzie ku jego końcowi. Połowa kwietnia, bo w tym właśnie czasie zaczęła się nasza wędrówka ku Cerro Torre, to czas pięknej patagońskiej jesieni. Główny sezon wędrówek po Patagonii to tamtejsze lato, czyli styczeń i luty. Teraz jest tu cicho i pusto. Wiatr już nieco spokorniał i tylko czasami spotyka się ludzi na szlaku. W ciągu dnia jest nawet ciepło, tylko wieczorami i rano robi się zimno. 

El Chalten. Fot. J. Gaczyńska.

Widok na El Chalten z Sendero al Fitz Roy. Fot. J. Gaczyńska.

 

Sklep w El Chalten. Fot. J. Gaczyńska. 

Sklep w El Chalten. Fot. J. Gaczyńska.

Przed wyjściem na szlak chcemy jeszcze cos zjeść oraz napełnić termosy wrzątkiem. Anka w czasie swojego pobytu w Antarktyce i w Argentynie stała się wielbicielką yerba mate. Znajdujemy otwartą knajpkę, gdzie bez problemu napełniamy termosy i brzuszki. Przy tej okazji poruszę temat niezwykle ważny, sprawę jedzenia. Argentyna jest krajem niezwykle smakowitym. Dzięki emigrantom zebrały się tu kuchnie z wielu regionów Europy, kuchnia hiszpańska, włoska, polska. Niesamowite przestrzenie umożliwiły rozwój hodowli bydła i argentyńska wołowina jest głównym towarem eksportowym tego kraju. Słynne argentyńskie asado to właściwie spotkanie rodziny i przyjaciół, którego główną atrakcją jest pieczone nad ogniem mięso.

 

Asado. Fot. J. Gaczyńska.

Asado, czyli pół wołu nad ogniem. Fot. J. Gaczyńska.

Parrilla mixta. Fot. J. Gaczyńska. 

Parrillia mixta. Fot. J. Gaczyńska.

W Patagonii bardziej popularna od wołowiny jest baranina. Do mięsa podaje się sałatki, sosy i wino. Słynny jest ostry argentyński sos „Chimichurri”, który składa się z drobno pokrojonej cebuli, czosnku, zielonej pietruszki, ostrej papryczki i przypraw takich jak: pieprz, sól, oregano, tymianek, bazylia. Wszytko to miesza się z oliwą, sokiem z cytryny, kroplą wody i szczyptą cukru. Bardzo zdrowe i idealne do pieczonego mięsa. Niestety na szlaku w górach nie miałyśmy takich frykasów, bo nie wolno palić ognisk i chyba trudno byłoby przygotować taki sos pod namiotem. Choć właściwe tu się trochę mylę, ponieważ sos „Chimichurri” wymyślili argentyńscy pasterze, gauchowie, pilnujący stad w pampie. Oni chyba lepszych warunków niż my pod namiotem nie mieli? Ale wracając do rzeczywistości, zapasy jedzenia warto zgromadzić wcześniej w El Calafate. Tam jest taniej i większy wybór w supermarketach. Tak radzą wszyscy, tak też zrobiłyśmy. Stąd nasze plecaki musiały zmieścić prowiant na cztery dni. W tym słoiczek konfitury z owoców calafate (Berberis buxifolia), których według miejscowej legendy trzeba spróbować, żeby tu wrócić, oraz dulche de leche, czyli argentyńską słodycz z mleka. Kto lubi krówki, ten polubi dulche de leche.

***

Pierwsze kroki są trudne. Idziemy przez las, zwany tutaj lenga. Nazwa polska tego drzewa (Nothofagus pumilio) to bukan karłowy. Bruce Chatwin w swojej książce „W Patagonii” pisał o pewnej angielskiej damie, która podróżowała po świecie szlakiem kwitnących drzew i krzewów. Widziała kwitnące wiśnie w Kioto, czy niezwykłą florę Australii. Właśnie wybierała się do Nepalu, żeby zobaczyć kwitnące azalie, kiedy na dłużej zatrzymał ją Nothofagus antarctica w Ziemi Ognistej. To całkiem niezły powód do podróżowania po świecie. Nasze pierwsze spojrzenie na Fitz Roya to właśnie widok odsłonięty przez Nothofagus.

 

Fitz Roy. Fot. J. Gaczyńska.

Fitz Roy widziany przez gałęzie. Fot. J. Gaczyńska.

Laguna Capri wita nas kolejnym wspaniałym widokiem na Fitz Roya. I tak już jest przez cały wieczór, noc, poranek i najbliższy dzień. Trudno oprzeć się urokowi tego szczytu, ale my zabieramy się za przyziemne sprawy. Trzeba zorganizować nocleg. Już wiemy, że nasz namiot będzie tu tej nocy jedyny. To nie jest problem. Właściwe nic nie jest problemem. No, może trochę martwi nas złamany już pierwszego dnia stelaż namiotu, i zimno, które przenika coraz bardziej. Ale co dwie głowy, to nie jedna. Kawałek taśmy klejącej i namiot już stoi. Tylko co powiemy Piotrowi? Jak naprawimy namiot? No cóż, nie możemy teraz nic zrobić i „pomyślimy o tym jutro”, jak Scarlett O`Hara z „Przeminęło z Wiatrem”. Teraz ciepły polar, gorąca zielona herbata od wspanialej Joli, sucharki z dulche de leche, a także myśl o tym, co przed nami. Wszystko to sprawia, że świat jest piękny. Samotność nie przeszkadza, a nawet jest sprzymierzeńcem. Nawet nocny duch Fitz Roya pod gwiazdami nie straszy nas, tylko urzeka swoją niesamowitością. Być może nie będzie już nigdy taki piękny i majestatyczny, nawet, gdy dojdziemy do niego jeszcze bliżej do punktu widokowego nad Laguna de Los Tres. Choć właściwie mylę się tu trochę, w każdym momencie wygląda on wspaniale. O wschodzie słońca również. 

 

Fitz Roy o wschodzie słońca. Fot. A. Gasek. 

Fitz Roy o wschodzie słońca nad Laguna Capri. Fot. A. Gasek.

 

Droga w stronę Fitz Roya. Fot. A. Gasek. 

Droga w stronę Fitz Roya. Fot. A. Gasek.

Patagoński wiatr przywiał jednak zmianę pogody. Dotychczas droga była przyjazna, ale już następnej nocy zaczął padać deszcz. Właściwie było to do przewidzenia już wieczorem, bo ktoś zabrał widok na Fitz Roya z Poincenot. Rankiem z pięciu lub sześciu mokrych namiotów na Campamento Poincenot wyłaniają się zmartwione głowy. Każdy zastanawia się, co robić dalej. Dobrze, że jeszcze wczoraj przed wieczorem wybrałyśmy się na punkt widokowy nad Laguna de Los Tres i do lodowca Piedras Blancas. Lodowce spływające tu z gór są przecież wielką atrakcją tego miejsca. Wszak sam park nosi nazwę Parku Narodowego Lodowców, czyli Parque Nacional Los Glaciares. I nie jest to tylko słynny lodowiec Perito Moreno. W okolicy masywu Fitz Roya spadają z gór trzy lodowce. Wspomniany wcześniej Glaciar Piedras Blancas, potem lodowiec de Los Tres, który wpada do jeziora o tej samej nazwie, oraz lodowiec Rio Blanco wpadający do jeziora Sucia. 

 

Lodowiec Piedras Blancas. Fot. J. Gaczyńska.

Lodowiec Piedras Blancas. Fot. J. Gaczyńska.

A przed nami droga nad jeziorami Madre e Hija pod Cerro Torre. Pada drobny deszcz. Chwila zastanowienia, ale gdy na niebie pojawia się tęcza, to nie zastanawiamy się dłużej, tylko idziemy. Szlak ten prowadzi skrótem z Campamento Poincenot do Campamento de Agostini. Najpierw mijamy Laguna Madre, czyli Jezioro Matki, potem Laguna Hija, Jezioro Córki, a następnie maleńkie Laguna Nieta, czyli Jezioro Wnuczki. Przed wyjazdem do Argentyny próbowałam choć trochę poznać podstawy języka hiszpańskiego, który brzmi tak pięknie w tych wszystkich nazwach.

 

Laguna Madre i Laguna Hija. Fot. A. Gasek.

Laguna Madre wita Laguna Hija.Fot. A. Gasek.

 

Nothofagus. Fot. J. Gaczyńska.

Scieżka i nothofagus. Fot. J. Gaczyńska.

„Gościu siądź pod mym liściem a odpocznij sobie…”. Tak pisał mistrz Jan Kochanowski z Czarnolasu o swej słynnej lipie. Taka myśl natychmiast pojawiła się w mojej głowie, gdy po przejściu drogi nad trzema babskimi jeziorami ukazał nam się zachęcający i piękny Nothofagus. Nie lipa. Tak, odpoczynek był konieczny i drzewo było tu doskonałym pretekstem. Muszę przyznać, że w czasie tej wyprawy pierwszy raz korzystałam z kijków trekkingowych i dzięki nim dość dobrze mi się szło. Już teraz wiem, że są one doskonałym wsparciem dla wędrowca niosącego ciężki plecak. To prawie cztery nogi! A człowiek już od tylu lat męczy się na dwóch! Tyle lat ewolucji i to Rok Darwina, a ja właśnie w tym roku odkrywam korzyści płynące z posiadania „czterech nóg”.

 

Pod nothofagusem. Fot. J. Gaczyńska.

Anka pod Nothofagusem. Fot. J. Gaczyńska.

Przy Campamento de Agostini nad Laguna Torre stoi taki mały, ułożony z kamieni model widoku na Cerro Torre. To dla tych, co czekali, czekali i nie zobaczyli Cerro Torre, ani o wschodzie słońca, ani o zachodzie, ani w południe. Nas to też pewnie czeka - tak myślałyśmy, gdy po południu dotarłyśmy do pola namiotowego nad Laguna Torre. To był dzień prawdziwie nieprzewidywalnej patagońskiej pogody. Mówiły nam to smutne miny ludzi wracających do El Chalten; mówił nam to wiatr wiejący od lodowca Grande. Nasza mała popołudniowa wycieczka w stronę Mirador Maestri, czyli punktu widokowego pod Cerro Torre, zakończyła się szybkim powrotem do namiotu. Stwierdziłyśmy, że wiatr wiejący od lodowca jest nawet bardziej niebezpieczny niż tłum napierający na wejście na stadion przed meczem Boca Juniors. Tylko dlatego, że tu nikt nas nie uratuje. Wszyscy już chyba zeszli do El Chalten. Ale my mamy namiot i nie martwimy się niczym. Campamento de Agostini jest dobrze osłonięty od wiatru.

 

Fale na jeziorze Torre. Fot. J. Gaczyńska.

Fale na jeziorze Torre. Fot. J. Gaczyńska.

Jesteśmy już u kresu naszej drogi pod Cerro Torre. Wczorajsza wycieczka pokazała nam, czym jest patagoński wiatr. Jutro wszystko będzie jasne. Marzenie o widoku na Cerro Torre o wschodzie słońca spełni się lub nie.

Rano, gdy wstajemy jest jeszcze ciemno, ale my nie tracimy nadziei. Gotujemy wodę na mate i herbatę. Chwila zastanowienia i ruszamy w stronę Mirador Maestri.

 

Mirador Maestri! Już sama ta nazwa brzmi jak najpiękniejszy klejnot. Droga z Campamento de Agostini do Mirador Maestri według przewodnika zajmuje 1 i pół do 2 godzin w obie strony. Przy sprzyjającej pogodzie jest to bardzo piękny szlak, z którego rozpościera się widok na igiełkę Cerro Torre, towarzyszące jej szczyty i spływające z nich lodowce. Tak, ale co czeka nas? Już pierwszy rzut oka na spokojne tego ranka Laguna Torre wygląda obiecująco. Wiatr ucichł. Nie wiemy gdzie podziało się to rozszalałe wczoraj jezioro. Świat jest pełen ciepłych kolorów. Góry przed nami oświetla wschodzące słonce. Tylko nad Cerro Torre snuje się delikatny welon z mgły. Ten widok już jest wystarczająco wspaniały.

 

Widok z drogi na Mirador Maestri. Fot. J. Gaczyńska. 

 

Widok z drogi na Mirador Maestri. Fot. J. Gaczyńska. 

Widoki na Cerro Torre i towarzyszące jej szczyty z drogi do Mirador Maestri. Fot. J. Gaczyńska.

Wędrujemy spokojnie granią prosto do Mirador Maestri. To taki cudowny czas, gdy już wiesz, że marzenie spełnia się właśnie teraz. Wszystkie trudy i radości drogi stają przed oczami. Cała geometria Buenos Aires . Przychodzą na myśl bliscy i wszyscy, którzy wspierali cię w tej drodze. To jest ważne i piękne. Dla takiej chwili dźwiga się bagaż drogi. Mamy swoje 15 minut dla fotoreporterów i jedną sekundę dla marzycieli, gdy naszym oczom ukazuje się szczyt Cerro Torre bez zasłony z mgły.

 

Cerro Torre. Fot. A. Gasek.

Cerro Torre. Fot. A. Gasek.

 

O poprzedzającej drogę ku CerroTorre wizycie w Buenos Aires można przeczytać w artykule Geometria Buenos Aires.

Bibliografia:

Clem Lindenmayer, Nick Tapp, Trekking in the Patagonian Andes, Lonely Planet, 2003.

Patagonian South Icefield, Trekking Mountaineering Two Sided Topo Map 1:50 000, Monte Fitz Roy, Cerro Torre,  Zaiger& Urruty Publications, Buenos Aires.

Bruce Chatwin, In Patagonia, Vintage, 2005. 

Claudia Guerrido, Damian Fernandez, Flora Patagonia, Fantastico Sur, 2007.

 

 

Image 

Image 

Zmieniony ( 29.04.2010. )
 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »