Strona główna arrow Beskidy, Tatry, Pieniny '04
Powrót w Sudety 2008
Redaktor: Joanna Gawryś   
14.09.2009.

KORONA GÓR POLSKI

Powrót w Sudety - Góry Kamienne, Kaczawskie, Izerskie, Karkonosze - 2008
 
 Karkonosze w majestacie - widok z drogi do Malej Upy. Fot. J. Gawryś. 
Karkonosze w majestacie. Widok z drogi do Malej Upy. Fot. Joanna Gawryś.
 

 Na tegoroczną wyprawę ruszamy w skromnym, tylko dwuosobowym składzie: Joanna & Joanna. Reszta drużyny ugrzęzła w pracy i rozmaitych obowiązkach, ale Asia potrzebuje jeszcze czterech szczytów do skompletowania Korony Polski, a ja doszłam do wniosku, że potrzebuję łażenia po górach dla dobra ducha i ciała.
Przed nami tym razem najwyższe wzniesienia Gór Kamiennych, Kaczawskich, Izerskich oraz Karkonoszy, a przy okazji wiele miejsc do odwiedzenia i wrażeń do zdobycia.

Dzień 1. Wałbrzych – Sokołowsko – Schronisko Andrzejówka .
Przy kupowaniu biletów kolejowych jak zwykle dopada nas wątpliwość: wysiąść na stacji „Wałbrzych Miasto” czy „Wałbrzych Główny”?

 
 Bywa, że „coś tam główne” to centrum, a „coś tam miasto” – peryferie bez licznych połączeń autobusowych. Ale w tym przypadku Wałbrzych Główny to duża stacja towarowa, zatem wybieramy centrum, czyli miasto.Na dworcu PKS kupujemy herbatę w sklepiku spożywczym (świetny pomysł) i odjeżdżamy do Sokołowska. Jest ono sennym miastuleńkiem, w którym widać ślady dawnych lepszych czasów. Niedaleka droga przez las prowadzi nas do Andrzejówki , schroniska o czystych, przytulnych pokojach. Tuż nad Andrzejówką wznosi się Waligóra – najwyższy punkt Gór Kamiennych, ale pierwszy szczyt w sezonie zostawiamy sobie na jutro.

Ze schroniska Andrzejówka na Waligórę jest bardzo blisko i bardzo stromo. Fot. Joanna Gawryś..

 Ze schroniska Andrzejówka na Waligórę jest bardzo blisko i bardzo stromo. Fot. J. Gawryś.


Dzień 2. Andrzejówka – Waligóra (936 m n.p.m.) – Rybnica Leśna – Wałbrzych - Trzcińsko

Żółtym szlakiem z Andrzejówki na Waligórę jest tylko kwadrans drogi, ale za to ostrej, bo nachylenie tu, że ho-ho. Z poprzedniej wyprawy pamiętam, że stok po przeciwnej stronie jest łagodniejszy, ale my, zdobywszy pierwszy z zamierzonych wierzchołków, wracamy tą samą trasą i ruszamy szlakiem zielonym do Wałbrzycha. Po drodze mijamy kopalnię melafiru. Sam kamień nie olśniewa urodą, ale nazwę ma bajkową… Na jej cześć powstała więc opowieść Imię kota .W Rybnicy udaje się zajrzeć do zabytkowego kościółka św. Jadwigi – tylko na chwilę, bo wszyscy już wyszli z mszy i do wyboru miałyśmy: zrezygnować z oglądania albo poświęcić się kontemplacji w zamknięciu aż do następnej niedzieli. Na szczęście do Wałbrzycha trafił nam się autostop, bo długa droga szosą byłaby męcząca.

Zawsze dobre wrażenie robi na nas wałbrzyski rynek i okolice – odnowione, kolorowe kamienice, fontanny, kwiaty, czysto i wesoło. Warto zwiedzić Muzeum Okręgowe, zwłaszcza część prezentującą sudeckie minerały.Piękny jest neogotycki kościół Aniołów Stróżów, chociaż to, na czym wyświetlane są teksty pieśni, ma w tym wnętrzu posmak śmiałego kontrastu: na tle strzelistego ołtarza pyszni się czarny ekran, na którym rozbłyskają litery złożone z czerwonych żaróweczek.

Wieczorem odjeżdżamy pociągiem do Trzcińska i rozpoczynamy drugi etap podróży.


Kopalnia melafiru koło Rybnicy Leśnej. Fot. J. Gawryś.
Kopalnia melafiru koło Rybnicy Leśnej. Fot. J. Gawryś.

Dzień 3. Trzcińsko – Skopiec (724 m n.m.p.) i Baraniec – Wojcieszów – Trzcińsko

Tuż przy naszej kwaterze szumi Bóbr, a z okien pięknie prezentuje się podwójny szczyt Sokolika i Krzyżnej Góry czyli „biust Lollobrigidy”– charakterystyczny widok Rudaw Janowickich. Ale my nie wybieramy się tym razem w Rudawy, bardziej interesuje nas to, co po drugiej stronie – Góry Kaczawskie, nasz cel na dziś.

Z początku niebieskim szlakiem idzie się łatwo. Po przecięciu szosy wrocławskiej, na trawiastym zboczu, kończą się żarty, a zaczynają schody, choć nie z powodu jakiejś strasznej stromizny.

 Tu zaczynają się problemy ze szlakiem. W tle - Sokolik i Krzyżna. Fot. J. Gaczyńska.

 Tu zaczynają się problemy ze szlakiem. W tle - Sokolik i Krzyżna. Fot. J. Gaczyńska.

Trasa jest łagodna, to szlak zaczyna robić głupie dowcipy – strzałka na drzewie wyraźnie pokazuje w prawo, a potem znaki zanikają razem ze ścieżką.

Po kwadransie błąkania się po łące jak pogubione owce, odkrywamy wreszcie niebieski znak w lesie kilkaset metrów powyżej owego samotnego drzewa – na wprost. Doszedłszy do wniosku, że ktoś przekręcił drzewo, wędrujemy dalej, ale znaki są rozmieszczone podejrzanie rzadko. Boleśnie brakuje ich na rozstajach i zakrętach. No, cóż, nie jest to najpopularniejsza trasa w Polsce. Poza samochodem leśnika i śladami działalności drwali, ludzi ani na lekarstwo. Potem, już na żółtym szlaku okazuje się, że drwale mogli mieć znaczący wpływ na jakość oznaczeń…

Ścięte drzewo z oznakowaniem szlaku. Fot. J. Gawryś.

Dlaczego czasem trudno znaleźć szlak w lesie... Ścięte drzewo z oznaczeniem szlaku. Fot. J. Gawryś.

Udało nam się jednak dotrzeć na Skopiec i Baraniec.Choć są one prawie tej samej wysokości (jest nawet rzeczą sporną, czy to na pewno ten pierwszy jest wyższy), a ich wierzchołki dzieli kilkaset metrów ścieżką, jak na bliźniaki są wyjątkowo niepodobne. Najwyższy punkt Skopca tonie w leśnym gąszczu, a Baraniec jest łysy i zwieńczony potężnym przekaźnikiem.


 

 
 Na szczycie Skopca... Fot. J. Gawryś.    ...i na pobliskim Barańcu. Fot. J. Gawryś.
Na szczycie Skopca...    ...i na pobliskim Barańcu. Fot. J. Gawryś.
 
Schodzimy do Wojcieszowa, licząc, że z tej stosunkowo dużej miejscowości złapiemy transport do Janowic Wielkich. Nic z tego! Już po 16.00, więc ostatni autobus zjechał do bazy, a na autostop nikt nie daje się skusić. Mieszkańcy twierdzą, że być może – być może jeszcze przyjedzie prywatny bus. Spędzamy około godziny na przystanku, prywatny spóźnia się kwadrans i gdy już mamy położyć na nim krzyżyk, szczęśliwie się pojawia.
Gdy wracamy nad Bobrem, wieczorne słońce pozłaca trawy, a „z łąk koniki polne w sierpniowym gorącu tysiącem srebrnych nożyc szybko strzygą ciszę” (L. Staff).
 
 
Rudawy Janowickie. Fot. J. Gawryś.
 Rudawy Janowickie. Fot. J. Gawryś.
 
Dzień 4. Trzcińsko – Jelenia GóraKowarySchronisko na Przełęczy Okraj
 
Na rynku w Jeleniej Górze. Fot. J. Gawryś.
 Na rynku w Jeleniej Górze. Fot. J. Gawryś.

Poranny pociąg wiezie nas do Jeleniej Góry . Jeleniogórskie stare miasto to cukiereczek, kolorowy od odnowionych (pewnie na obchodzone właśnie 900-lecie miasta) różnokształtnych kamienic i od czerwonych pelargonii w oknach. Na pastelowym rynku króluje Neptun i widmowy jeleń. (Nie wiemy, co tam robił. Gdy dziesięć dni później zajrzałyśmy na rynek przed złapaniem powrotnego pociągu, już go nie było. Może uciekł, jak to jeleń. Neptun został.)

 
Właściwy jeleń na właściwym miejscu - spotkanie w Jeleniej Górze. Fot. J. Gaczyńska.
 
Właściwy jeleń na właściwym miejscu - spotkanie w Jeleniej Górze. Fot. J. Gaczyńska.

Kierowca autobusu do Kowar pyta, czy znamy trasę, bo on nią jedzie pierwszy raz… Cóż, my także. Na szczęście z pomocą innych pasażerów udaje się trafić. Z Kowar w góry (szlak żółty, a potem zielony) wiedzie droga wyjątkowo parszywa – znów asfaltówka okazuje się dla piechura przekleństwem. Z ulgą wychodzimy na zwykłą, kamienisto-korzeniastą ścieżkę, chociaż ta jest bardziej stroma. Doprowadza nas ona na przełęcz Okraj , gdzie rozgaszczamy się w schronisku. Jak się okaże, panują w nim warunki dosyć górskie: zimna woda, materace z zapadliskiem pośrodku (tułów ląduje znacznie niżej niż nogi i człowiek składa się jak scyzoryk) i bardzo zimno w nocy.

Ale na razie jest jeszcze wcześnie, więc wybieramy się na niedługi spacer do sąsiadów: odkrywamy, że po czeskiej stronie jest istna kolonia eleganckich kwater i pensjonatów, przeznaczonych głównie dla narciarzy. Ścieżką edukacyjną wędrujemy przez urocze łąki do wioski Mala Upa. Cały czas popatruje na nas majacząca w oddali Śnieżka.

Kościółek w Malej Upie. Fot. J. Gawryś.

Kościółek w Malej Upie. Fot. J. Gawryś.

 Dzień 5. Przełęcz Okraj – Śnieżka (1602 m n.p.m.) – schronisko Samotnia
 
 Droga Jubileuszowa na stoku Śnieżki. Fot. J. Gawryś.
 
 Droga Jubileuszowa na stoku Śnieżki. Fot. J. Gawryś.

Przed nami całe Karkonosze, w tym, co tu kryć, najważniejszy szczyt wyprawy: Śnieżka. W miarę zbliżania się do celu coraz wyraźniej widać jej kopułę pokrytą zielono-szarą mozaiką kosodrzewiny i kamieni oraz UFO-podobną stację meteorologiczną na wierzchołku. Z początku podążamy po stronie czeskiej (granica biegnie granią) – znów trasą asfaltową, ale tym razem idzie się nieźle. Pogoda jest jak złoto, co oznacza, że mamy szczęście, biorąc pod uwagę tutejszy klimat – średnia roczna temperatura niewiele przekracza 0˚ C, śnieg leży przez 7 miesięcy, a burze i wichury szaleją cały rok  Droga jest chwilami męcząca, jednak gdy wchodzimy w piętro kosówki, myślę sobie - to lubię. Warto się gramolić w upale, targać pod górę ciężki plecak oraz własną niewysportowaną osobę: dzięki temu można stanąć w kosodrzewinowym labiryncie, wśród skał i głazów, pod ogromnym, wysokim niebem i spoglądać w zamglone doliny z ptasiej perspektywy.

 
 
Sam szczyt Śnieżki jest mniej romantyczny. Na wierzchołek docieramy po ostrym podejściu. Kłębią się tam tłumy – Śnieżka jest popularnym celem wypraw turystów czeskich, polskich i niemieckich – i panuje budowlany bałagan. Oprócz stacji meteo mieści się tu szalenie zatłoczona restauracja w stylu lat 70. i kapliczka św. Wawrzyńca (aż trudno uwierzyć, że w tutejszych warunkach przetrwała od końca XVII wieku). Ze względu na tłum turystów, czerwony szlak na trasie Dom Śląski - Śnieżka jest jednokierunkowy: można się tędy tylko wspinać.

Szczyt Śnieżki. Fot. J. Gawryś.

Szczyt Śnieżki. Fot. J. Gawryś.


Schodzimy zatem po własnych śladach i do Domu Śląskiego idziemy niebieskim, tzw. Drogą Jubileuszową. Rozpościerające się z niej widoki zapierają dech w piersiach, ale zupełnie nie nadają się dla osób z lękiem przestrzeni… Potem już dość łagodnie wędrujemy niebieskim szlakiem ku schronisku Samotnia . Dzisiejsza droga, chociaż krótka, była dość męcząca, za to zejście w Kocioł Małego Stawu przypomina wkraczanie w rajską dolinę. Staw lśni granatem wśród rozsłonecznionej zieleni; nad nim piętrzą się skały i żleby, pod którymi jesteśmy malutkie – i to jest wspaniałe.Rozgaszczamy się w schronisku (wygodnie i czysto, a umywalki w pokojach to świetny wynalazek; nocleg jednak dobrze zamówić z wyprzedzeniem) i resztę dnia spędzamy na podziwianiu tego miejsca, pełnego jednocześnie uroku i majestatu.

 
 
Mały Staw. Fot. J. Gawryś. 
Mały Staw. Fot. J. Gawryś.

Dzień 7.  Schronisko Samotnia – Przełęcz Karkonoska – schronisko Pod Łabskim Szczytem
Dziś przed nami droga daleka, ale dość łagodna: najpierw długo granią płasko i w dół aż do Przełęczy Karkonoskiej, potem też niemały odcinek trochę w górę, trochę w dół. Wyszedłszy z Kotła dołączamy do czerwonego szlaku. Pierwsza część drogi jest bajeczna. z oddali patronuje nam Śnieżka, wkrótce Mały Staw migocze już pod nami, po bokach otwierają się rozległe widoki. Daleko i nisko widnieje znajomy kształt Sokolika i Krzyżnej – jakie małe się stąd wydają! Po chwili w dole możemy podziwiać Wielki Staw, a na horyzoncie charakterystyczne grupy skalne – Pielgrzymy i Słonecznik, pod którym, jak się okazuje, panuje piknikowy nastrój. Schodzi się pięknie aż do przełęczy. Znajduje się tam sporo schronisk i jak zawsze na drodze asfaltowej zaczynają się problemy. (Poza tym wiadomo, że to jest podstawowa wada przełęczy – po przyjemnej drodze w dół trzeba włazić pod górkę i odzyskać utraconą nierozważnie wysokość). Asfaltówka urywa się przy ostatnim schronisku.
 
Tajemnicza góra na horyzoncie to oczywiście Śnieżka . Fot. J. Gawryś.
Tajemnicza góra na horyzoncie to oczywiście Śnieżka . Fot. J. Gawryś.

Wielki Staw z góry. Widoki na tej trasie są oszałamiające. Fot. J. Gawryś.
 Wielki Staw z góry. Widoki na tej trasie są oszałamiające. Fot. J. Gawryś.
 
Mijamy kolejne grupy skalne, jeszcze trzeba pokonać Śmielec, obejść Wielki Szyszak… Wreszcie droga prowadzi po wielkich, nieco chybotliwych głazach nad Śnieżnymi Kotłami. Het, w dole widnieją Śnieżne Stawki, dalej rozpościera się widok na Kotlinę Jeleniogórską. Z punktów widokowych (w odróżnieniu od ścieżki zabezpieczonych barierkami, które jednak nie budzą wielkiego zaufania) spoglądamy w kilkusetmetrową przepaść. Nad krawędzią zaczepiła się stacja nadawcza RTV. Dookoła nas skały, wiatr i tylko najwytrwalsze roślinki. W takim miejscu widać, dlaczego po niemiecku Karkonosze zwą się Górami Olbrzymimi. Tu przyroda pokazuje, że wcale jej nie ujarzmiliśmy; czuje się, że jej siły działają w skali, o jakiej w naszych miastach na nizinach zapominamy. „Nic tak od razu nie daje wszystkiemu właściwej perspektywy jak właśnie góry” (J. Tey). Tremednum fascinosum.
 
 Śnieżne Stawki w Śnieżnych Kotłach. Fot. A. Gawryś. Śnieżne Stawki. Fot. A. Gawryś.
 Śnieżne Stawki w Śnieżnych Kotłach. Fot. A. Gawryś.

Nieco niepokojące jest to, że skoro na tę nie całkiem bezpieczną i dość trudną (choć płaską) trasę tak łatwo dotrzeć od pobliskiego wyciągu na Szrenicę, to niektórzy trafiają tutaj nieprzygotowani i niespodziewanie dla samych siebie: w „miastowych” butach, bez mapy, nie bardzo wiedząc, dokąd ta droga wiedzie. Wyciąg jest zamykany już o 16.00, by nie stwarzać okazji do powrotów o zmierzchu. Zastanawiamy się jednak, czy popołudniowi klienci kolejki nie są bardziej narażeni na błąkanie się po nieznanych ścieżkach właśnie przez to, że łatwo przegapić ten ostatni kurs na dół.
A my, dość już zmęczone, docieramy szczęśliwie żółtym szlakiem do schroniska pod Łabskim Szczytem , które zasługuje na wszelkie pochwały: czyste, wygodne, starannie odnowione i z sympatyczną atmosferą.

Dzień 8. Schronisko Pod Łabskim Szczytem – Szklarska Poręba
Spod Łabskiego Szczytu można wybrać się na wycieczkę do ślicznych stawków w Śnieżnych Kotłach albo zejść do Szklarskiej Poręby przez Szrenicę. Wobec zapowiadanych burz i chmur nad głową (w nocy wiatr próbował pourywać kominy) decydujemy się jednak na szybkie zejście niebieskim szlakiem wprost do Szklarskiej. Nie kusi nas zwłaszcza trasa przez Szrenicę – z poprzedniej wyprawy w Karkonosze zapamiętałam krótką, ale wyłożoną chodnikiem i stromą drogę na Halę Szrenicką jako najgorsze chyba podejście w mojej karierze. Współlokatorka z pokoju pod Łabskim twierdzi, że w dół idzie się równie źle – nogi pędzą do przodu, a reszta nie nadąża! Schodzimy więc spokojnie przez mglisty las i przez resztę dnia rozkoszujemy się zaletami cywilizacji (basen w hotelu Las, sklep warzywny).
W Szklarskiej Porębie szczególnie godne polecenia jest muzeum mineralogiczne: nawet jeśli nie ma się bzika na punkcie kamieni, to te prezentowane tutaj fascynują i olśniewają. Jest także sekcja poświęcona dinozaurom.

 
Dzień 9. Szklarska Poręba – Wysoka Kopa (1126 m n.p.m.) – Chatka Górzystów – Jakuszce – Szklarska Poręba
 
 Wędrówka przez Góry Izerskie. Fot. J. Gawryś.
 Wędrówka przez Góry Izerskie. Fot. J. Gawryś.

Przeszedłszy Karkonosze, wyruszamy w drugie rozciągające się nad Szklarską pasmo, gdzie czeka ostatni brakujący w Asinej Koronie klejnocik: Wysoka Kopa. Idąc niebieskim szlakiem, na dobry początek wdrapujemy się na Wysoki Kamień, skąd można oglądać panoramę Szklarskiej. Mijamy kopalnią kwarcu „Stanisław”; lśniące, białe i różowawe kamienie, które leżą wokół, są bardzo kuszące ale twardo postanawiamy nie zbierać nawet „bardzo ładnych głazów” – jak zbierać, to już na całego, a jak się jest turystą plecakowym, to trzeba sobie narzucić pewną dyscyplinę w kwestii wagi bagażu.  
Trasa zupełnie inna niż w Karkonoszach: nie ma tu dramatycznych przewyższeń ani przepaści. Maszeruje się szeroką ścieżką wśród lasów, zagajników i jagodzisk. Pamiętam tę drogę z pierwszej wyprawy koronnej, sprzed dziesięciu lat: wtedy tknięte katastrofą ekologiczną Góry Izerskie pokryte były kikutami uschniętych drzew i całymi połaciami zielonych tubek, które chroniły młode nasadzenia. Teraz małe drzewka podrosły i krajobraz prezentuje się o niebo lepiej, więc, choć tu i ówdzie widać jeszcze ślady zniszczeń, nastraja to optymistycznie.

 
 
 Las w Górach Izerskich powoli się odradza. Fot. J. Gawryś.
Las w Górach Izerskich powoli się odradza. Fot. J. Gawryś.

Wysoka Kopa leży poza szlakiem, ale nie jest to teren parku narodowego, dlatego pozwalamy sobie zboczyć ze szlaku i ruszyć ścieżką na szczyt. Nie wymaga to wspinaczki, Kopa jest łagodna, a droga od szlaku krótka. Krajobraz trochę księżycowy, ścieżka miejscami zanika. Wierzchołek nie jest oznaczony – same starannie wybieramy najwyższy punkt i świętujemy ukończenie Korony Polski przez kolejną zdobywczynię.

Wracamy do szlaku, a tam – z krzaków wyskakuje kot. Zadbany, wygląda zdrowo i bardzo jest przyjacielski. Trochę to dziwny widok, gdy jak okiem sięgnąć wokół tylko jagodziska i lasy, a do najbliższych ludzkich siedzib ładnych kilka kilometrów. Kot towarzyszy nam przez następne dwie godziny, aż do schroniska Chatka Górzystów. Trochę się o niego martwimy, ale w Chatce dowiadujemy się, że nie jest to żadna zagubiona istotka, tylko kot Bigos z Jakuszyc, znany z długodystansowych spacerów po okolicy.

 

  Świętujemy zdobycie Wysokiej Kopy. Fot. J. Gawryś.        Kot Bigos na trasie. Fot. J. Gaczyńska.
 Świętujemy zdobycie Wysokiej Kopy. Fot. J. Gawryś.  Kot Bigos na trasie. Fot. J. Gaczyńska.
 
Spokojnie więc zjadamy biszkoptowe naleśniki, tutejszą specjalność. Wkoło rozpościera się płasko park krajobrazowy „Torfowiska Doliny Izery” – raj dla ptaków i rowerzystów oraz wielki kontrast z krajobrazem karkonoskim. Stąd jeszcze godzina marszu do schroniska Orle – dawnej huty szkła – i druga do przystanku autobusowego w Jakuszycach. Co prawda na autobusy już chyba trochę za późno, ale czuwa nad nami Opatrzność  - złapany stop dowozi nas pod sam dom. Całe szczęście, bo o pieszym powrocie wąską i żmijowato krętą szosą do Szklarskiej nie ma co marzyć, zwłaszcza po długim dniu wędrowania.
 
Torfowiska Doliny Izery to w porównaniu z Karkonoszami miejsce odludne niczym koniec świata. Fot. J. Gawryś.
Torfowiska Doliny Izery to w porównaniu z Karkonoszami miejsce odludne niczym koniec świata. Fot. J. Gawryś.
Izerska melancholia. Fot. J. Gawryś. 
 Izerska melancholia. Fot. J. Gawryś.

Dzień 10. Szklarska Poręba
Na dziś zaplanowałyśmy dzień odpoczynku. Może wybierzemy się do Karpacza, zobaczyć kościół Wang i sympatyczne muzeum zabawek? Nic z tego, ze Szklarskiej jeździ tam chyba jeden czy dwa autobusy, o poranku. Oba już odjechały, zatem zostajemy w mieście. W poszukiwaniu pomysłów przeglądamy przewodnik; coś się jeszcze znajdzie do obejrzenia. Wyruszamy więc na podbój Szklarskiej Poręby i odkrywamy, że to miasteczko ma wiele twarzy: Szklarska Górna jest zupełnie inna niż Średnia i Dolna. W tej pierwszej mnóstwo jest turystów, a w każdym prawie domu znajdują się miejsca noclegowe, kawiarenki i sklepiki z pamiątkami. Pamiątki można napotkać także na ulicznych straganach. Są to między innymi pluszowe owieczki, ciupagi i podhalańskie kapelusze. Cóż, jesteśmy w górach, a każde dziecko wie, „że na Śląsku leży węgiel, a znów góry to są Tatry”, zamieszkane oczywiście przez górali i owce. Sprzedawane jest też góralskie pożywienie, czyli serki pod intrygującą nazwą „scypki”(napisy na straganach wyglądają tak, jakby ktoś zdrapał literkę z przodu; można się domyślać, że przepisy dotyczące oscypka jako produktu regionalnego nie są tu bez związku). Gdzieniegdzie można się też natknąć na nieszczęsnego bernardyna, który wiedzie marny żywot, pozując do zdjęć przy najruchliwszych ulicach.
My zaś udajemy się w mniej turystyczne rejony miasta. Trochę dalej od centrum panuje już cisza i niemal wiejska atmosfera. W muzeum braci Hauptmannów dowiadujemy się, że na przełomie XIX i XX w. w Szklarskiej Porębie istniała cała kolonia artystów o romantycznym zacięciu, zauroczonych tutejszą dziką i potężną przyrodą. Osiedlił się tu również malarz Vlastimil Hofman, uczeń Malczewskiego; jego obrazy można oglądać u Hauptmannów, a przy ulicy Matejki stoi jego dawny dom. Smutny widok stanowi zrujnowany, niegdyś chyba piękny, cmentarz ewangelicki w zupełnie cichej i sennej Szklarskiej Porębie Dolnej; ciekawym projektem może być „chata walońska”, inspirowana życiem Walończyków – poszukiwaczy drogich kamieni przybyłych przed wiekami w te strony. Na zakończenie zaglądamy jeszcze pod wodospad Szklarki, gdzie niestety całe tłumy przechodzą bezmyślnie przez barierki, żeby sfotografować się w atrakcyjnej scenerii. Nie dość, że wchodzą na obszar chroniony, to jeszcze nie zauważają, iż łażenie po śliskich kamieniach nad kilkunastometrowym wodospadem może być niebezpieczne. Wodospad jest bardzo ładny, ale zobaczyć i umrzeć, to już chyba lepiej Neapol.
Wreszcie docieramy do domu i okazuje się, że znów nie było nas 10 godzin – spacerek po Szklarskiej Porębie trwał tyle, co wczorajsza wyrypa.

Dzień 11 Szklarska Poręba – Świeradów Zdrój
Dzień komunikacyjny. Podróż do Świeradowa trwa dużo dłużej, niż przewidywałyśmy. Najwięcej czasu pochłonęło siedzenie na dworcu PKS, bo z powodu korków na trasie autobus pojawił się chyba z dwugodzinnym opóźnieniem. Po dotarciu do celu i znalezieniu kwatery decydujemy się już tylko na niewielki spacer po miasteczku i okolicznych lasach.
 
 

Dzień 12. Świeradów Zdrój – zamek Czocha – Świeradów Zdrój

Świeradów jest istną Mekką niemieckich turystów i kuracjuszy. Jest także królestwem werand – prawie każdy dom ma taki wdzięczny ozdobnik.
Celem naszego przybycia tutaj jest zwiedzenie nieodległego zamku Czocha. Przestudiowawszy rozkład jazdy autobusów doszłyśmy jednak do pesymistycznych wniosków, zwłaszcza wobec ostatnich komunikacyjnych doświadczeń  –z dojazdem może być kłopot. Łatwiej dotrzeć do Czochy samochodem. Na szczęście nasza gospodyni uprzejmie proponuje, że nas podrzuci. Dzięki temu mamy jeszcze czas na małą wycieczkę na Sępią Górę – ze skałki na jej czubku można podziwiać miasteczko – no i na obiad na werandzie.
Zamek imponuje malowniczą bryłą. Chociaż jego historia sięga XIII wieku i jest odpowiednio zawiła, to po ostatniej wojnie jego wyposażenie (oczywiście łącznie z zawartością skarbca) zostało zrabowane w skomplikowanych okolicznościach. Z dawnego splendoru niewiele więc zostało. Po zamkowych wnętrzach oprowadzane są liczne wycieczki; zwiedzanie każdej komnaty zwieńczone jest podawanym z zawodową swadą żartem przewodnickim.
Wracamy przez Leśną, która zza szyb samochodu wygląda na zniszczone, ale urokliwe miasteczko. Przed nami ostatni nocleg, a jutro powrót znacznie dłuższy… do domu.

Zamek Czocha. Fot. J. Gawryś.

Zamek Czocha. Fot. J. Gawryś.

 
O wcześniejszych wędrówkach w Karkonoszach i Górach Izerskich możesz przeczytać w opowieści koronnej "G. Izerskie i Karkonosze 98" , a więcej o włóczędze po Górach Kaczawskich i Kamiennych dowiesz się z opowieści  "Sudety 1999".
 
 
Więcej opowieści koronnych
 
Powrót do strony głównej.  
Zmieniony ( 25.11.2009. )
 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »